Idziesz do pracy i masz do wykonania pewne zadania.
Jeśli ich nie wykonasz, możesz spotkać się z konsekwencjami w postaci niższej wypłaty lub jej braku.
Otrzymaniem złej opinii przez pracodawcę, co może Ci w przyszłości mocno utrudnić karierę.
Ale jednak idziesz do tej pracy każdego dnia i wykonujesz swoje obowiązki mniej lub bardziej sumiennie. Lepiej bardziej… rzecz jasna.

Wypłatę dostaniesz. Co miesiąc jednakową z drobnymi wahaniami. I tak może być przez 40 lat na przykład.

I teraz podobna sytuacja. Idziesz do pracy. Znaczy się – wstajesz rano z łóżka, wykonujesz poranne czynności, toaleta, makijaż, kawa, śniadanie, ubieranie się, przeglądanie w lustrze…
Cykasz selfie, wrzucasz na fejsa i siadasz w fotelu lub za biurkiem. Jak wolisz.
Jesteś od teraz w pracy. Robisz dokładnie to, co Ci mówię. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok, dwa, trzy (u mnie to trwało 13 miesięcy), i Twoje wypłaty rosną z miesiąca na miesiąc, aż osiągasz najwyższy poziom i teraz dopiero, kiedy zamykasz plan prowizyjny, otwierają się kolejne drzwi…
Skupmy się na tych codziennych zadaniach.
Masz dwie możliwości. Albo robisz to codziennie przez x lat i pracujesz na czyjeś marzenia, albo robisz to przez x lat i budujesz swoje imperium.
Niejednokrotnie wykonując dokładnie te same czynności według dokładnego harmonogramu, który dostajesz na dzień dobry, gdzie masz wszystko ułożone jak w zegarku.
Dziś robisz to, jutro to, pojutrze to, popojutrze to.
Robisz to, bez względu na wyniki, których możesz nie mieć na początku.
Kiedy zaczynasz pracę gdziekolwiek, nie dostajesz wypłaty w pierwszym dniu. Wszędzie tak jest i nie ma od tego wyjątku.

Dlaczego więc tak chętnie pracujesz dla kogoś, a dla siebie nie?

Bo nikt nad Tobą nie stoi, kto mógłby Cie zrównać z ziemią? Poniżyć i trzymać nad Tobą jak miecz Damoklesa groźbę, że w każdej sytuacji może Cie wywalić na ulicę?
Czy to naprawdę strach ma być Twoim życiowym przewodnikiem? Ja w to nie wierzę.