Mam Już Tego Wszystkiego Dosyć. Naprawdę

Coraz częściej zastanawiam się nad tym, czym my ludzie jesteśmy.
Dokładnie, czym.

Trochę mnie przeraża egzaltacja ludzi i szaleństwo związane z wysokimi wibracjami, tańce, kadzenie szałwią, granie na misach, kursy o przyciąganiu pieniędzy itd, bo nie znam ani jednej osoby, która po czymś takim miałaby wyniki, a jeśli już, to jednorazowy strzał, albo wielka radość, że nareszcie znalazła 10 zł, a dotąd nigdy się to nie zdarzyło.

Znam natomiast sporo takich perełek, które zainwestowały czas, wysiłek i całą swoją uwagę w samodoskonalenie się w kierowaniu własnej mocy i utrzymaniu jej na prawdziwym celu.

Bez mis, bez haju, bez rozgłaszania tego całemu światu.
Obawiam się, że te wszystkie rzeczy to swego rodzaju wzajemny wampiryzm energetyczny. Ludzie zbierają się w grupach, tworzą własnego egregora i korzysta na tym najbardziej tylko założyciel.

Za każdym razem jest to typowa struktura matriksowa, gdzie trzeba ją energetycznie zasilać. Nikt nie zastanawia się nad tym, że nie ma absolutnie pojęcia, czy prowadzący kurs ma własne, realne wyniki, ale ważne, że pod wpływem emocji podejmuje nierozważne decyzje i uwikłuje się w stosunek zależności ze swoim guru.

Mija miesiąc, dwa, trzy, wyników nie ma, ale oślepienie i silna wiara w to, że jeszcze nie jest na właściwym etapie rozwoju utrzymuje ten stan.

Pieniądze płyną… nie w tym kierunku, w którym powinny. Nie do tej kieszeni.

Bo kursy nie są narzędziem do tworzenia rzeczywistości. Kursy są „organizerem” działań dla tych, którzy już mają wyniki. Którzy mają wiedzę, ale potrzebują ukierunkowania tych działań i przekonfigurowania swoich priorytetów.

Robienie kursów dzisiaj to żyła złota, bo ludzie coraz mniej czytają, przy okazji coraz gorzej piszą po polsku, są leniwi i roszczeniowi, więc zrobienie kursu z przeczytanej książki to biznes, który będzie rósł.

Byłam temu bardzo przeciwna długi czas, ale skoro jest coraz więcej takich abnegatów, którzy wolą płacić za opowiedzenie im książki, kilka razy więcej niż ona kosztuje, to dlaczego nie.

Sami się pchają i proszą o to.
Zachodzi tu dokładnie ten sam mechanizm, jak z dietą odchudzającą. Nigdy nie osiągną niczego, lub tylko chwilowe efekty, bo nie zapłacili za MOC.
Bo mają tylko pobożne życzenie, a nie prawdziwy, życiowy cel, by dokonać zmian.

Tak naprawdę wielu z nas chce mieć lepiej w życiu, ale bez żadnych zmian. Żeby wieść wciąż to samo życie, ale niczego nie zmieniać, bo….

Jesteśmy przepełnieni lękiem. A jesteśmy przepełnieni lękiem, bo nasza energetyka siada. A energetyka siada, bo nie dbamy o reaktor jądrowy – nasze ciało, a nie dbamy o reaktor, bo nam się wmawia, że mamy być pozytywni, akceptować wszystko i wysyłać całemu światu miłość i to wystarczy.

A przecież podniesienie energetyki to jest taka prosta rzecz. Kiedy jej poziom szybuje, nie ma depresji, nie ma lęku, jest chęć do życia, przenoszenia gór i miłość sama tryska na wszystkie strony. Wtedy zaczynają się dziać rzeczy nieprawdopodobne, które normalnie nie dają się wytłumaczyć.

I będę zawsze powtarzać, sukces lubi ciszę i skupienie.
Jeśli jesteś częścią egregora jakiejś społeczności, lwia część Twojej uwagi i energii wędruje do niego, zamiast brać udział w manifestacji Twoich celów.

Wygrywają ci, którzy precyzyjnie śledzą własne działania i wyniki. Nasze życie to kontrakt z Bogiem i każdy z nas dostaje „talenty”. Jedni je inwestują i dbają o to, by śledzić kursy, inni chowają na dno skrzyni, aby nikt nie ukradł.
Inwestorów jest mniej. Badających kursy jeszcze mniej. Zwycięzców tylko 4%, a potrafiących utrzymywać ten stan długofalowo – zaledwie 1%.

Osobiście uważam od zawsze, że każdy, kto tworzy kurs o prawie przyciągania, o tym jak mieć obfitość w życiu za pieniądze, to oszust na miarę tych wszystkich pseudomilionerów, którzy piszą książki o tym, jak się wzbogacić i bogacą się dopiero po sprzedaniu książek dla naiwnych.

W ub roku znalazłam się w grupie ponieważ wykupiłam subskrypcję, by być bliżej kogoś, kto mi imponował i lata temu robił świetną robotę. Jako, że ja mam wiele sukcesów na koncie, nie szukałam sposobów na zarabianie. Robię to dzięki TR skutecznie od lat. (Bez kursów).

To, co zobaczyłam na tej grupie i na regularnych zoomach, przeraziło mnie. Większość osób w tej społeczności, to tak zwani przewodnicy duchowi, uczący innych, jak żyć, jak zarabiać pieniądze, jak tworzyć udany związek, jak wychowywać dzieci, jak robić wiele innych rzeczy.

100% tych „guru” miało dokładnie ten problem, którego uczyło innych, jak go nie mieć!

Ci, którzy uczyli zarabiać pieniądze, prosili o radę założyciela, jak zdobyć pieniądze na mandat, jak skończyć złą passę!

Ci, którzy uczyli, jak mieć udany związek, bali się swojego partnera, inni nie potrafili utrzymać związku, a jeszcze inni byli samotni!

Ci, którzy uczyli, jak sobie radzić z dziećmi, prosili o radę, jak okiełznać swoje pociechy.

100% tych osób nie miało sukcesów w ogóle, ale wymyślili sobie, że będą innych uczyć, jak nie mieć tego problemu, który oni mają i być może dzięki uczeniu innych, sami pozbędą się własnych problemów.

Wyszłam z tego towarzystwa. Zakłamanie do potęgi. Najlepsze, że niektórzy robią wokół siebie szum, lądują nawet w wywiadach u znanych jutuberów, ale nic się nie zmienia.

Sukces miały tylko dwie osoby. Założyciel, bo zarabiał dzięki subskrypcjom i ja. Ale nie dzięki tej społeczności.
Nagle okazało się, że ja jedyna w tym gronie mówiłam wprost, jakie jest moje zdanie, gdy ktoś prosił o opinię. Reszta piała z zachwytu nad wszystkim. Bezkrytycznie i bezrozumnie.

Kilka osób z tej społeczności przychodziło do mnie na rozmowy. Dziś wiem, że poświęcanie cennego czasu dla nich było pomyłką. Kiedy mówię, co mają zrobić, żeby mieć efekty, nie robią. Pójdą na rozmowę nawet do samego diabła, bo wciąż wierzą, że to właśnie rozmowa z kimś sprawi cud. Wciąż nie chcą „zapłacić” za sukces. Wciąż nie chcą ruszyć palcem, łatwiej jest akceptować, uśmiechać się, wysyłać miłość do świata (co to w ogóle jest?) i czekać, aż samo spadnie z nieba.

Najtrudniejsi są ci oświeceni. Bo nie chcą się uczyć, myślą, że wszystko wiedzą najlepiej i wiecznie dyskutują.

I pomyślałby kto, że wchodzimy w erę wodnika, w której ma być wiedza, a nie wiara. Mam wrażenie, że to jest podwojenie ery ryb. Ludzie nie chcą dowodów prawdziwej nauki. Ludzie chcą wierzyć w rzeczy, których nigdy nikt nie widział, ale na pewno istnieją…

Prawdziwa nauka, ale ta służąca ludzkości, to powtarzalne wyniki w każdym eksperymencie, które wyjaśniają nam czarno na białym, w jaki sposób otrzymywać to, o czym marzymy. Nie da się tego zrobić grając na misach i tańcząc przy dymie z kadzidła.

To nie te rytuały.

Reasumując. Nie wiem czym jesteśmy. Mam różne myśli na ten temat. Ale jedno wiem. Jesteśmy maszynami. Biologicznymi maszynami, którymi rządzi trynitarna moc. Trójca święta też może być. Świadomość, podświadomość i nadświadomość.

Każda z tych rzeczy ma inną rolę do wykonania. Świadomość manifestuje rzeczywistość, ale podświadomość dyktuje, jaka ona ma być.
Nadświadomość daje nam oświecenie i wiedzenie.
Jednak to podświadomość musimy przekonać, że coś jest prawdą. Dopóki ona w to nie uwierzy, możemy sobie wmawiać do końca życia, że jesteśmy bogaci, zdrowi, szczęśliwi. Ale ona nie jest ślepa, patrzy naszymi oczami i widzi, jak wygląda faktycznie nasza rzeczywistość.

Potrzebujemy też jeszcze dobrej wiedzy ze żródła. Dzięki nadświadomości. Ale nadświadomość musi mieć łączność. Potrzebna jest antena. Czysta, niezardzewiała i działająca w obie strony, jako nadajnik i odbiornik.

Tą anteną jest nasze DNA. Środowisko, jakie mu stworzymy, zadecyduje o jakości przekazu. Im bardziej ciało będzie zawalone śmieciami, tym gorszej jakości mamy sygnał. Docierają do nas szczątki.
Życie się wali.

Jesteśmy biologiczną maszyną, o którą trzeba dbać, oliwić, czyścić, pielęgnować, smarować i szanować. Tylko wtedy stworzymy warunki do czerpania energii oraz łączenia się z polem energoinformacyjnym.

Jeśli doczytałaś do końca, podziel się wnioskami. Pozdrawiam.