Sok Z Marchewki

Jak się robi sok z marchewki chyba każdy wie!

Obiera się marchewkę (ja nie obieram), trze się na najdrobniejszej tarce, czasem razem z palcami, rozkłada się ścierkę kuchenną na stole, nakłada się na środek cała utartą marchewkę i wykręca.

Tak się to wszystko wykręca, żeby sok ściekał do jakiejś miseczki. On sobie i tak poleci po całych łapach, wszędzie będzie strzykał. Na ściany, na telewizor, na lustro w łazience, do oka i nosa.

Po prostu wszędzie będzie pomarańczowo.
Ale, żeby tego uniknąć lepiej użyć sokowirówki. Ja właśnie użyłam.
Wrzuciłam pierwsze dwie mega marchewy i zapomniałam podstawić pojemnik pod kranik. Zapieprzyłam pół pokrywy pieca kuchennego.
Bo jeszcze mam taki stary piec w kuchni, biały, z zamykaną pokrywą i stawiam na niej zawsze sokowirówkę i jej ssawki taki się super przyklejają, że podczas wirowania wszystko się trzęsie, ale sokowirówka stoi jak wmurowana.

I w zasadzie wcale nie obchodzi mnie jak zrobisz sobie sok z marchewki. Możesz nawet zeszrutować marchewkę zębami. Będzie lepszy pożytek, bo sok z marchewki powinno się robić w specjalnej sokowirówce… podobno, a dopóki takiej nie masz, lepiej gryźć i przeżuwać, jak krowa chociażby.

Moim problemem po umyciu sokowirówki są wytłoczyny, czyli trociny pozostałe po marchewce i jabłku. Nigdy nie wpadłabym na to, że to można jeszcze spożytkować, ale skoro gdzieś w necie mignął mi tytuł: „Wytłoczyny z sokowirówki”, to najpierw zaczęłam zastanawiać się co to takiego te wytłoczyny. Następnie oświeciło mnie, że skoro z sokowirówki, to to muszą być te suche trociny!

Bo to nowe słowo jest. Dla mnie przynajmniej.

A więc… robię dziś eksperyment. Jutro opiszę skutki, efekty znaczy się. Przed oczami mam już pyszne pulpeciki, ale co z tego wyjdzie… jeden Bóg wie.