Transerfing nie istnieje

Marzyłam kiedyś o tym, by być tak piękną, jak moja siostra.
Odkąd pamiętam, mówili wszyscy o niej, jaka jest śliczna, zdolna, pracowita.

Ja byłam chuliganem. Uciekałam z domu, nie słuchałam rodziców. W szkole byłam jedną ze zdolniejszych uczennic, ale leniwą. Nigdy się w domu nie uczyłam. Nie musiałam.

Wystarczyło uważać na lekcji.
Wierszy na pamięć uczyłam się, słuchając innych, jak recytowali zadane zadanie, bo byłam wywoływana zawsze, jako ostatnia.

Ale wiecznie miałam problem z promocją do następnej klasy, bo z zachowania miałam zawsze 2. Wtedy nie było jedynek.

Nigdy się nie zmieniłam. Wciąż lubię siebie taką, jaką jestem. Panią mojego życia, myśli, opinii, wolna, niezależna i wiem, czego chcę.

Moja siostra była śliczna, ale posłuszna i nieszczęśliwa. Pragnęła miłości i stabilizacji, której mało zaznała.

Ja mam tego wszystkiego ponad miarę.
Bo zawsze miałam to gdzieś. Zatem samo przychodziło.

Mężczyźni w moim życiu zaduszali mnie swoją miłością i wyprzedzaniem moich pragnień.

Myślałam sobie, po co oni w ogóle istnieją? I zawsze działał w moim życiu Transerfing. Nie chciałam tego, o czym inni marzą całe życie.

Stabilizacji, miłości, rodziny. Interesowały mnie rzeczy niewidzialne, dziwne, jak funkcjonuje świat, a rodzina tylko przeszkadza.

W pewnym momencie mojego życia poszłam na układ z moim losem. Dosłownie.

Stwierdziłam, że kończę opieranie się temu, czego nie chcę, ale w zamian żądam możliwości dla siebie.

Nie prosiłam. Żądałam. Nie mam pojęcia, czy zadziałało akurat to, czy za tą decyzją poszła zmiana myślenia tylko, czy coś jeszcze. Nie pamiętam.

Wtedy pojawił się Zeland. I tu ciekawa rzecz, być może…

w 2013 roku nie wiedziałam o czym jest transerfing, kiedy zaczęłam go czytać. Nie znałam nikogo, kto go czytał, oprócz jednej osoby, ale on powiedział tylko:

„Kup sobie i przeczytaj”

To była woda na młyn dla mnie, jako mola książkowego. Zaczęłam czytać z ciekawością. I co rusz wielkie WOW!!!!

Przecież ja tak mam w życiu!!! Tak, tak właśnie się dzieje!

Kiedy żyjesz według praw natury, ale o nich nie wiesz, pojawiają się „przypadki”. Kiedy je znasz, prowokujesz te „przypadki”.

Dzięki Zelandowi zapanowałam nad tym i każdego dnia dzieje się magia.

Teraz Transerfing jest bardzo popularny, ale nie działa u innych tak, jak u mnie. Wydaje mi się, że głównym powodem jest to, iż ludzie wiedzą, o czym są książki i mają wielkie oczekiwania, że samo ich przeczytanie (ale nie działanie) spowoduje cuda.

Myślę, że największym problemem jest lenistwo ludzi.
Mało kto potrafi się zdyscyplinować i poświęcić nawet 5 minut w ciągu całego, długiego, świętego dnia na kontrolę swoich myśli i właściwe ich ukierunkowanie.

Lenistwo i postawa roszczeniowa wobec wszechświata przynosi odwrotny efekt, co sprawia, że skaczą z jednej metody na drugą, zamiast skoncentrować się konkretnie na jednej, do skutku. Lepiej jęczeć, że się nie umiem skupić po jednej próbie, niż nastawić się na długofalowy trening.

W ten sposób nie mają ani dowodu na to, że działa, ani że nie działa. No bo jak mogą sprawdzić, skoro nie praktykują?

Ja robię to już ósmy rok. Dzień w dzień. To najlepsza rzecz, którą wykonuję w 3 minuty tylko. W końcu trening czyni mistrza 🙂

Transerfing nie istnieje. To zwykła instrukcja obsługi praw natury, które trzeba zaprzęgnąć do pracy dla siebie. To nie jest magiczna księga z zaklęciami.

Wszystko zaczyna się w najbardziej chronionej części naszego ciała. Mamy dwa takie miejsca obwarowane kośćcem.

Mózg i płuca. Ciekawe kto wie, dlaczego płuca? Nie, nie z powodu serca, od razu mówię.

Mózg jest naszym procesorem i albo zadbamy o właściwy program, albo walczymy z trojanami nieustannie.

Kup książkę i czytaj. Nie pozwalaj „przypadkom” pojawiać się sporadycznie. Wybierz ten wariant rzeczywistości, w którym cuda dzieją się codziennie.