Carrara

„Świat jest dokładnie taki, jaki myślisz, że jest”.

Pierwsza zasada Huny. Pierwsza zasada Transerfingu. Pierwsza zasada wszystkiego, a druga już w moim wydaniu to: „To, na czym się skupiasz, rośnie„.

Wciąż zastanawiam się nad tym, po co żyję. Jasne, że mogłabym pójść do jakiejś szeptuchy, żeby mi przejrzała mój plan duszy, ale problem w tym, że w to nie wierzę.

Uważam, że te wszystkie regresje, wglądy duchowe i inne channelingi są częścią naszej odbitej rzeczywistości i nigdy nie będzie w nich prawdy.

Źle się wyraziłam, lub nieprecyzyjnie. Ja wierzę, że te przekazy dochodzą, ale nie wierzę, że pochodzą one od stwórcy. Z drugiej strony, jeśli miałabym znać plan mojej duszy, to moja egzystencja tutaj nie ma najmniejszego sensu, jeżeli mam doświadczać.

Z innej znowu strony jakiś głosik podpowiada mi: Wiola, po kiego grzyba szukasz odpowiedzi? Co to zmieni? Czy wtedy będziesz się bardziej cieszyć życiem, czy mniej?

I ciągnie się ta wewnętrzna gadanina, zupełnie niepotrzebna, zabierająca energię i odciągająca od sedna. Moim zdaniem od ciszy…

Ta cisza jest niesamowita. Ostatnie kilka dni były właśnie takie. Przypomniało mi się, jak bardzo uzdrawiająca jest ta cisza. Pamiętam, gdy kilka lat temu zaczęłam medytować. Dla mnie ta cisza, to właśnie jest medytacja, zresztą nie jest to mój wymysł, że wszystkie niby medytacje prowadzone, czy z jakąś muzyką, to tak naprawdę tylko afirmacje, a medytacja to wsłuchiwanie się w siebie, czy w coś, co tam gdzieś jest…

Więc gdy kilka lat temu rozwinęła się moja niesamowita kariera zawodowa, zaczęłam bardzo dużo podróżować samolotami. Pewnego dnia, podczas powrotu z ewentu w Polsce do Pizy wydarzyły się rzeczy, które do dzisiaj się ciągną.

Była wichura, sztorm, ulewa i błyskawice. Samolot kilka razy usiłował wylądować i gdy już prawie dotykał kołami, kiedy już chcieliśmy wypuścić powietrze z ulgą, podrywał się z tytanicznym wysiłkiem do góry i znów byliśmy wysoko nad ziemią.

Za którymś razem skierował się nawet do innego miasta, do Bolonii, żeby tam wylądować, ale ktoś rzucił informację, że lecimy na oparach. No i jeszcze większa histeria. Ludzie wymiotowali, stewardesy biegały z ręcznikami papierowymi. Inni mdleli z przerażenia. Rzucało nami jak latawcem w przestworzach.

W końcu samolot zawrócił w stronę Carrary i z tamtej strony nareszcie bezpiecznie wylądowaliśmy w Pizie. Nie da się opisać słowami stanu, w jakim się znajdowałam. Do dziś nie potrafię. Szok, paraliż, dogłębny strach… Po wyjściu z samolotu skierowaliśmy się do baru na lotnisku. By napić się kawy i pożegnać. Wtedy się rozpłakałam. Dopiero wtedy poczułam coś, co zwolniło zawory i świadomość, że wyszliśmy z tego żywi.

Trauma była tak głęboka, że przez rok nigdzie nie latałam. Bałam się jazdy samochodem i każdym innym środkiem transportu, gdzie sama nie siedziłam za sterami. Niecałe 2 miesiące później kolejna trauma, o której napiszę innym razem i w konsekwencji był to rok potężnych zmian oraz powrotu do żywych. Rok pracy ze sobą, z terapeutką, samodzielnie i był to okres totalnego przemeblowania w mojej głowie.

Po roku wsiadłam do samolotu. Ciekawa odczuć Bez lęku, bez żadnych oczekiwań. Wiedziałam, że mam ze sobą potężną broń. Medytacje. Tu już nawet nie chodziło o Transerfing, bo gdyby nie on, nie potrafiłabym medytować. Nie potrafiłabym uruchomić tego pożytecznego narzędzia.

Należę do ludzi, któzy nie znoszą staru samolotu. Kocham natomiast lądowania. Nie ze strachu, ale są dla mnie bardziej majestatyczne, jak taki gigant siada na podłożu miękko, jakby był jajkiem. No dobra, z tym jajkiem przesadziłam trochę :)))) W każdym razie podczas startu pojawił się ogień w żyłach, zwiastujący rychły przeskok w stan słabości całego ciała i ucisku w dołku ze strachu.

Wciskam „guzik”. Medytacja w zasadzie natychmiast wyłącza czucie. Jestem gdzie indziej. W ciszy. W pustce. Nie ma myśli. Nie ma ludzi. Nie ma jasności ani ciemności, nie ma koloru ani zapachu, a jednak wszystko jest, tylko inaczej. Czuję głęboki spokój i rozluźnienie. I nie wiem, jak to się dzieje, ale podczas medytacji potoki energetyczne ładują się automatycznie. Bo ja wtedy oczywiście nie mam żadnej intencji, nic. To taki kolejny niezamawiany bonus za to, że oddaję przestrzeń wyższej świadomości.

Był to przełom listopada i grudnia 2019. Ewent był w Warszawie, a po nim udałam się do Krakowa. Do rodziny. Już pod koniec ewentu w Warszawie coś mnie zaczęło rozkładać.

Dojechałam do Krakowa i rozłożyło mnie na całe 10 dni. Nigdy jeszcze nie byłam tak ciężko chora i tak długo, że nie mogłam nawet siedzieć. Nie miałam siły. Nos, płuca, zatoki, oskrzela, wszystko zatkane, gardło boli, nie mogę nic przełykać. Horror. Najstraszniejsza grypa w moim życiu. Nigdy czegoś takiego nie widziałam i nie słyszałam. Ja, która nie chodzi do lekarzy. Zresztą akurat zawsze, gdy leciałam do Polski, wracałam przeziębiona, ale 3 dni i było po krzyku.

Przez te 10 dni opiekowała się mną siostrzenica, dosłownie kilka dni przed rozwiązaniem. Robiła mi inhalacje, ziółka, syropki i w końcu w stanie nieważkości wróciłam do Włoch. Tu jeszcze jakiś czas leżałam osłabiona, ale wyszłam z tego bez leków praktycznie. Jako, że za 3 miesiące na całym świecie ogłoszono pandemię, moje podróże się skończyły. Skutkiem ubocznym tej grypy były zawalone płuca, oskrzela i praktycznie cały 2020 rok to było wyrzucanie tego świństwa. Po roku się skończyło.

Muszę przyznać, że choroba kompletnie mnie wypatroszyła. Tak, jakby mi zabrała część duszy i sił. Zabrała moją energię życiową, a właściwie znaczną jej część i w związku z tym teraz muszę się łądować bardziej intensywniej niż kiedyś, aby osiągnąć stan, który kiedyś miałam na pstryknięcie palcami. Dziś potrzebuję na to około 6 minut, a nie 3, tak jak kiedyś. I robię to też w inny sposób, który po prostu sam mi któregoś dnia zadziałał.

Z tymi wszystkimi światowymi spiskami, teoriami, pandemiami i narracją przyszedł znów lęk i kolejne przetasowanie w życiu. Zdołałam przed samą pandemią właściwie zrealizować wszystkie swoje marzenia, oprócz jednego. I nagle stop. Przestaje się dziać, bo ja nie wiem, czy ja tego naprawdę chcę. To jest najważniejsza rzecz. Jeśli nie wiesz, czego chcesz, świat pozostaje nieruchomy. Czeka, aż weźmiesz swoje prawdziwe marzenie, jak kamyk, do ręki i rzucisz nim do jeziora, aby powstały kręgi, które będą się rozszerzać i gęstnieć aż do Twojego poziomu i zamanifastują się, jako rzeczywistość.

No ale ja nie miałam tego marzenia. Nadal go nie mam. Ono jest, ale niewyraźne, nieprzecyzyjne, zatem nie ma mocy sprawczej. Mój świat nie dostrzega jego zarysu. Manifestują się zatem natychmiast drobne rzeczy. Wystarczy, że sobie to wyobrażę i to już jest. Dosłownie, jakbym składała zamówienie. Na przykład, chcę, żeby zadzwonił Andrea i powiedział mi, że kolejny wielki kontrakt podpisuje. I co? I on dzwoni. I mówi, że kolejny wielki kontrakt, do którego musiał zatrudnić dodatkowego architekta, został zaakceptowany przez wojewodę czy tam kogoś innego.

Dużo tego jest. Bardzo dużo.

I wracając do tekstu Huny. „Świat jest dokładnie taki, jaki myślisz, że jest„.
To stwierdzenie jest dla mnie niejako zbawieniem, tak samo jak amalgamat Zelanda. „Mój świat się o mnie troszczy i wszystko idzie tak, jak trzeba„.
Zauważyłam w pewnym momencie, że świat się zmienił. Stwierdziłam fakt. I on się dopiero wtedy zmienił. kiedy ja ten fakt stwierdziłam, ale jeszcze nie byłam tego świadoma. To tak jak z zauważaniem czegoś, co mózg już przetwarza, ale Ty się orientujesz dopiero po chwili, że faktycznie zauważyłaś coś.

Odpowiedź przychodzi natychmiast, jako dowód na to, że Ty masz zawsze rację. Więc ja stwierdziłam fakt, że ludzie nie chcą czytać książek, że nie chcą niczego się uczyć, ale chcą cudu bez robienia czegokolwiek. Złościłam się na siebie i co rusz decydowałam, że już nikomu nie poświęcę ani minuty czasu, gdy ktoś mi zadaje pytania, jak manifestować. Bo potem i tak nie robi tego, co mówię, tylko idzie i dalej zadaje milion pytań.

Kolejny etap, to wszyscy wszystko wiedzą. Czyli, co nie napiszesz, to natychmiast masa ludzi zacznie Cię instruować, że to nie jest tak, tylko tak, że coś tam działa tak, a nie inaczej, itd.
Postanowiłam usunąć stronę. Wymiksować się z tego towarzystwa. Po jakiego grzyba ja się mam z kimś dzielić czymkolwiek, jak tu sami guru, gdzie nie spojrzysz.

I jakoś tak dziwnie się złożyło, że za każdym razem, gdy już miałam nacisnąć: „Usuń stronę„, pojawiał się jakiś wampir, który znów zabrał mi mnóstwo energii i na podstawie moich wyczerpujących odpowiedzi zakładał własną grupę i uczył ludzi, robiąc dosłownie ebooka z moich tekstów na messengerze.

I ja tej strony nie usunęłam. Wciąż jest. Ale uświadomiłam sobie fakt, czyli znów go stwierdziłam, że to już jest koniec uczenia ludzi. W zasadzie nigdy nie powinno się było uczyć innych. Zawsze należało skupić się na sobie i o tym cały czas mówi Transerfing. Zatem skoro moja strona wciąż istnieję, skupię się na sobie.

Nie będę teraz składać żadnych deklaracji, ale to, na czym chcę się teraz skupić, to dwie rzeczy. Mój biznes, i o nim będę tutaj więcej pisać, oraz malarstwo. Zapisałam się do szkoły malarstwa hiperrealistycznego i chcę to realizować.

Zatem rozpoczynam proces przeprogramowywania mojej rzeczywistości, aby moje myśli na jej temat były takie, jak chcę. Ona wtedy będzie gęstnieć we właściwy sposób.

Mój biznes jest tutaj i tutaj.