Kiedy byłam małą dziewczynką, chciałam zostać malarką.
Wielką malarką.

Gdzie tylko mogłam, rysowałam, szkicowałam, malowałam. Wszystkim i na wszystkim.

Mama kupiła mi któregoś dnia upragnione farby plakatowe. Takie piękne opakowanie, kolorowe, a w środku 6 plastikowych słoiczków z przecudnymi gęstymi temperami.

Był to czas, kiedy w sklepach nie było za wiele, a już o takich kolorowych cudach to można było zapomnieć.

W naszym miasteczku na rynku był sklep Żaczek, który od wieków prowadziła mama mojego klasowego kolegi.
Uwielbiałam ten sklep najbardziej, bo tam było wszystko to, czego potrzebowałam do tworzenia.

Do naszej szkoły chodził też chłopak o imieniu Eryk. Był z innej klasy, ale on też malował. Dowiedziałam się dopiero w najstraszniejszym momencie mojego życia wówczas.

Chuligan był ze mnie straszny. Co rusz lądowałam za drzwiami i nie umiałam wysiedzieć na lekcjach. W szkole więcej czasu spędziłam na korytarzach, ślizgając się po lastrikowych, wygładzonych milionami kroków posadzkach w wygodnych „ćwiczkach”.

Zdarzyło mi się też w trakcie takiego szusa przez korytarz rozbić szybę w oknie. Wewnętrzne skrzydła – niestety otwierały się do środka… Nie wspomnę ile huku było i wszystkie klasy wyległy na korytarz.

Natomiast język polski, biologia, chemia i fizyka to były moje ulubione przedmioty i w polskim zawsze rywalizowałam z prymusem klasowym.

Jego rodzice byli w partii. Moi nie. Poza tym jako dyżurny chuligan, mimo bycia lepszą od niego, nie mogłam mieć wyższych stopni, bo to byłoby niepoprawne politycznie.

Nigdy nie mogłam pojąć niesprawiedliwości nauczycielki. No cóż, nie rozumiałam wtedy układów.

O dziwo, byli nauczyciele, którzy mnie lubili i ja ich kochałam do nieprzytomności, chociaż ścigali mnie potężnie.

Nie wymieniłam wychowania plastycznego, bo to była porażka. Któregoś roku mój ukochany sklep Żaczek przejął nasz nauczyciel od wychowania plastycznego. Na dodatek w ostatnim roku został naszym wychowawcą.

Facet chyba miał problemy i zawsze dostawałam od niego najniższe oceny. Powiedział kiedyś wręcz, że nie wierzy, że moje prace są moje i nigdy nie pozwolił mi udowodnić na żywo.

Mało było zresztą tych okazji, bo wychowanie plastyczne już dla zasady spędzałam na korytarzu.

Wracając do Eryka.
Mama kupiła mi te cudne farby i cieszyłam się nimi tylko chwilę, gdy przyniosłam je do szkoły.

Zwołano apel, wszystkie klasy na korytarzu i nagle słyszę, że mam wyjść na przód i przyznać się, dlaczego ukradłam farby Erykowi.

Zostałam posądzona o kradzież przed całą szkołą i przez lata ciągnęła się za mną opinia złodziejki.

Moja mamam udowodniła nauczycielom, że Eryk posądził mnie bezpodstawnie, ale tego już nikt nigdy nie ogłosił. Wszystko dlatego, że Eryk też dostał te same farby. Innych nie było w sklepach, ale nie wiadomo, co z nimi zrobił.

Koledzy i koleżanki w szkole byli okrutni.
Podczas lekcji wychowania fizycznego wykonywaliśmy ćwiczenia i każdy czekał w ścisłej kolejce na swój skok.

Odwróciłam się, zobaczyłam Karionę, a ona do mnie: Kradziocha!

I tak mnie przezywali przez wiele lat za farby, które kupiła mi mama. Cokolwiek komukolwiek potem zginęło, zawsze było na mnie.

Mijały lata, dorastałam. Potrzebowałam farbę olejną, białą, ale nie można jej było dostać. Ktoś mi podsunął pomysł, by pójść do Eryka.

Wiedziałam, że maluje. Nigdy z nim nie rozmawiałam. Nie znaliśmy się poza tym feralnym dniem. Poszłam więc do niego i kupiłam od niego biały pigment, a na odchodne zapytałam go, czy pamięta to zdarzenie, kiedy oskarżył mnie o kradzież.

Wzruszył ramionami i powiedział, że nie.

Oskarżenie o kradzież wywołało we mnie odruch, który do funkcjonował do teraz.

Kiedy zamieszkałam z moim partnerem w jego mieszkaniu, przez około 2 lata nie miałam pojęcia, co jest w szufladach w jego biurku, biblioteczce, czy meblach tam, gdzie były jego drobiazgi.

One wszystkie dla mnie były nietykalne i dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać nad tym, bo dopiero mając 40 kilka lat zdałam sobie sprawę z własnych zachowań.

Oczywiście natychmiast uświadomiłam sobie przyczynę, ale nie odczuwałam potrzeby zmieniania tego, bo mój partner to taki sam pedant, jak ja i musi mieć wszystko idealnie poukladane jak w pudełku, więc w moim domu nie robi się nigdy generalnych porządków. Nie trzeba.

Potrzeba naprawienia tego „problemu” pojawiła się jakiś czas temu. To wyszło samo. Widocznie nadszedł czas, aby wysprzątać przestrzeń energoinformacyjną i pozwolić umrzeć niektórym programom.

Zastosowałam do tego celu bardzo prosty trick. Można to nazwać techniką, narzędziem, albo medytacją. Wszystko mi jedno.

Napisałam na nowo scenariusz tej sytuacji i weszłam w ten „film”, odgrywając główną rolę, ale jest jeszcze prostsza metoda i co ciekawe, nawet zaprawieni w praktykach, współpracujący ze mną ludzie, nie wierzą, że to może być tak proste…

Mało osób znam, które z wielką pasją wykorzystują prostotę. Dlatego ja jej używam, naprawiam, zmieniam i mam efekty…

O tych technikach mówimy na webinarach, bo wbrew pozorom, najtrudniej pojąć rzeczy najprostsze. Jeśli jesteś subskrybentem, z pewnością otrzymasz informację o kolejnym webinarze. Możesz też pod tym wpisem zapisać się na newsletter, aby nie ominął Cię żaden nowy wpis.

Pozdrawiam ciepło 🙂