Miałam siostrę. Ona była piękna, zadbana, księżniczka jak z bajki.

Kochała przepych i życie w luksusie.
Byłyśmy jak ogień i woda. Ja w bojówkach łaziłam po lesie, wysiadywałam nad kałużami, godzinami gapiąc się na kijanki.
Ona w tym czasie zajmowała się pielęgnacją ciała, dbaniem o każdy szczegół urody.
Miała jedną z wielu cech, dzięki której była cudownym nauczycielem. Wszystko, czego mnie uczyła, wpłynęło na moje życie pozytywnie.

Wszystko. W sporcie dzięki niej, a nie trenerowi miałam mistrzowskie osiągnięcia. Trenera widziałam tylko na zawodach. W językach, dzięki niej rozumiem mechanizmy. W biznesie, dzięki niej osiągnęłam wyżyny.

Była piękna, dobra i mądra. Ale jednego mi nie wpoiła. Miłości do luksusów.
Kiedy zaczęłam osiągać sukcesy, pojawiły się pieniądze. 4 lata trwało szaleństwo, aż bliscy mi powiedzieli: Wiola, co się z Tobą dzieje?

I to był taki strzał w serce

Myślę sobie, Boże, co ja robię?
Niektórzy się ode mnie odwracali, bo to już nie byłam ja tylko chodzący kalkulator wołający kasa, kasa, kasa…

Kiedy Andrea powiedział mi, że mnie już nie ma, dotarło do mnie, że zatraciłam się w tym, przed czym się broniłam.
Zawsze chciałam pracować w domu. Żeby nie musieć się nigdzie ruszać ani podróżować. Żeby w każdej chwili móc usiąść do sztalug i malować, albo czytać moje ukochane książki.

W pewnym momencie stwierdziłam, że kocham mieszkać w hotelach. Dziś wiem, że to był cudzy program i nie będę tego teraz rozwijać.
Zaczęłam podróżować. Latać samolotami w te i we wte, czasem dwa razy w miesiącu za granicę.
Kupowałam co się dało jak szalona. Całymi dniami myślałam tylko o tym, na co dziś wydam pieniądze. To było jak narkotyk, jak szalona niezwalniająca karuzela.
Osiągnęłam w firmie wszystko to, co sobie zaplanowałam i rozpisałam. Co do joty. I w tym momencie pojawił się rozum…

Oczywiście sam z siebie nie przyszedł. Innym razem opowiem o kulisach. W każdym razie dostałam od życia taką lekcję, że przez rok odgruzowywałam siebie. Skuwałam cały pancerz fałszywych przekonań o tym, że kocham luksusy, bogactwo, piękne stroje, perfekcyjny makijaż i długie, sztuczne paznokcie.

To wszystko jest piękne i potrzebne. Ale nie mnie

Po śmierci mojej siostry jakby przejęłam jej ukochane rzeczy i myśli. Wiele razy dziwiłam się, że kupiłam sobie szpilki. Albo te paznokcie…
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie zorientowałam się, że te wszystkie rzeczy nie były moje, tylko cudzy program. To nie były moje marzenia. Oczywiście chciałam mieć więcej pieniędzy jak ktoś, kto wciąż walczył z rachunkami, których nie mógł opłacić, ale w pewnym momencie spadły na mnie tak wielkie sukcesy, że nie poradziłam sobie z nimi i palma mi odbiła.

A więc rok czasu uciszałam emocje, ból i smutek.
Dałam sobie pozwolenie na rok doświadczania tego, czego nikt nie chce. Zamiast sprawić, by odbicie w moim lustrze było zawsze uśmiechnięte.

Ten rok to był totalny przewrót w moim życiu osobistym i zawodowym.
Bardzo dużo pożegnań. Mniej powitań. Zostali Transerferzy z krwi i kości. Którzy rozumieją zasady i wiedzą jak kreować.

Dzięki nim przypomniałam sobie wszystko. Przypomniałam sobie, że to ja wybieram wariant rzeczywistości, a nie wariant mnie.

Może to był jakiś swego rodzaju hołd dla siostry. Nie wiem. Nie ważne.
Dzisiaj po podjęciu wielu ważnych decyzji dla mnie, skupiam się tylko na pracy z dziewczynami. I najciekawsze jest to, że znów zaczynam czuć przeogromną radość i stan metafizycznej rozkoszy, kiedy robimy w pracy wszystko to, co z boku patrząc, nie ma nic wspólnego z pracą.

Wczoraj słuchałam pewnego wykładu człowieka, który prowadzi dosyć specyficzny tryb życia. Powiedział coś, co potwierdza moją sytuację w 100%. Nawet jeśli wiem, co i jak działa i mam narzędzia potrzebne do tego, by korzystać, muszę o tym zawsze pamiętać.

Bo jeżeli pozwolę sobie na chwilę zapomnienia, jest po mnie. Nawyk popadania w pesymizm mamy wdrukowywany od momentu kiedy zaczyna się nas wychowywać. Kiedy zaczyna nam się wmawiać, że czegoś się nie da i tak ma być.

Kiedy odbiera nam się nasze naturalne zdolności twórcze i kiedy tresuje się jak małpki w cyrku, że mamy robić to, co mówią w TV, czyli tylko złodziej może być bogaty, a uczciwy człowiek ma ciężko pracować i nic mu się od życia nie należy.

To tylko takie preludium. Podstawowe przekonania. One nie są takie ważne. Te najbardziej istotne porównywane są do obłędu, do bujania w obłokach, są dyskredytowane jako bajki i fantazje.

Jeżeli ja doświadczyłam tych fantazji i objawiły się one w jak najbardziej materialny sposób, to znaczy, że jednak ktoś tu kłamie.

Ale…

Pierwsza i najważniejsza rzecz, to odnaleźć swoją duszę. Ja ją odnalazłam na nowo i każdego dnia doświadczam coraz więcej obfitości na nowo. Jednak gdy się drugi raz wpadnie w wir ziemskiego obłędu, wyjście z niego jest o wiele trudniejsze.

Podziwiam tych, którym się udało i dziękuję Stwórcy za pobudkę.

Już niedługo opowiem, jak wygląda świat z drugiej strony, jak objawiają się cuda, po czym poznać, że się dzieje, kiedy jeszcze nie ma namacalnych efektów. To dopiero jest jazda bez trzymanki!